Tyle trwała moja terapia…9 tygodni…Minęło jak z bicza strzelił. Zobaczyłam i poznałam siebie, zobaczyłam skąd się wzięły moje problemy, skąd depresja… Dzieciństwo…chociaż tak często się o tym słyszy, to nie do końca chyba w to wierzy, że to ono ma ogromy wpływ na całe dorosłe życie. A jednak przekonałam się na własnej skórze, że to prawda. Zaszłości z dzieciństwa, nie przepłakane i przeżyte problemy, skorupa, maski itp. Na zewnątrz zawsze uśmiechnięta, wewnątrz smutna, melancholijna…Okłamywanie siebie, ubieranie masek na każdą okazję to robienie krzywdy głównie samej sobie..
Gdy „zamieszkałam” w moim pokoju ktoś zostawił na parapecie maleńki kwiatuszek a właściwie była to łodyżka z paroma listkami. Postanowiłam się nią zaopiekować. Podlewałam, dbałam i na koniec terapii zabrałam do domu. Powiedziałam sobie, że będzie ona symbolem mojego zdrowienia, zdrowia…
Mam ten kwiatek na parapecie w domu …
Rośnie sobie zdrowo….a działo się z nim wiele…przeprowadzka, spadł parę razy…żyje nadal…
Pisałam Wam o różnych terapeutycznych zajęciach i zapomniałam napisać o kontaktach a nawet przyjaźniach poza terapeutycznych. W grupie mieliśmy tylko dwóch mężczyzn i 10 kobitek. Poza zajęciami miejscem integracji pacjentów był korytarz. I znowu tak jak na oddziale zamkniętym, nie ma tematów tabu. Rozmawiamy o wszystkim, szczerze a konflikty (bo też się zdarzały) rozwiązywane są natychmiast. Czy może mi ktoś z Was wytłumaczyć, dlaczego ludzie w psychiatryku są tak prawdziwi, autentyczni, szczerzy ? Może dlatego, że to szpital psychiatryczny i tutaj nikt nic nikomu nie powie jak jego zachowanie będzie odbiegać od wszelkich norm ?
Opisuję to wszystko jeszcze, ale za moment kończę temat, ponieważ czas zacząć żyć dniem dzisiejszym a nie wracać stale do przeszłości.
Opisywałam tutaj mój pobyt w szpitalu tylko i wyłącznie po to, żeby pokazać, że nie taki diabeł straszny….
LECZCIE SIĘ LUDZIE !